NAWRÓT

w odosobnieniu nabijanie papierosów
będzie więcej przestrzeni 

w dziurawym budżecie
powtarzam na cały głos 


ten fajny gość na portrecie to przecież ja 
nawet gdy teraz trzepoczą paluchy 

po wspomnieniu ostatniego zalania robaka
który jak feniks wciąż brzęczy w uszach 
uderzany martwą gazetą 

bezwzględnie martwą 
bo ile razy można szukać 
towarzyskich ogłoszeń 
bez cienia optymizmu

nazwijcie mnie gilzą przed awaryjnym 
wyjściem na spacer do sklepu
zamkniętego



GOTFRYD W DRODZE DO RAJU

każdy wiek ma swoje średniowiecze


błysk sygnetu topi się w pieczęciach 

pióro skrzywione pod naciskiem

król przed ucztą podpisuje
zarządzenia o nowych daninach
tyle samo wyroków chłosty


jeden dukat od stu głów
każdy po dwadzieścia kijów
w zagrodach trwa liczenie
wymion i skrzydeł
na zamku gotowy plan krucjaty
do ziemi świętej

w mrugającym oku opatrzności

drzazgi z krzyżowej relikwii
kupcy jak jeden mąż
zacierają ręce




EKSCENTRYCZNY MODEL NAWRÓCENIA

ciągnę za sznurek
między narożnikami pokoju
potem równolegle do ścian


nie mówię ci że aż siedem razy
lecz aż siedemdziesiąt
siedem razy


to mój papamobile
z białego papieru



DZIECKO SZCZĘŚCIA

ona mówi że niebieska linia

zaczyna się w drzwiach


mobilizacja twarzoczaszki

piąta po południu

zabłąkana mucha


bo na jego ustach zbitka słów

które stają się jednym ciałem

gdy wraca i ma ochotę rozłożyć

elektryczną kolejkę a potem seks

koniecznie od tyłu


dlatego in vitro




MODLITWA DZIĘKCZYNNA ZA WIZĘ

przed ostatnim podejściem
chciałem zamienić z tobą kilka ważnych słów
na potrącone kamyki i smagające
gałązki brzozy


- w naszym kraju symbol ołtarza
z ulic nazywanych co dekadę inaczej  
niż my sami bez drugich imion i tych trzecich 
po bierzmowaniu które trwało 
o ile pamiętasz do zmroku
 
na końcu miasta ubogiego świętego
złote wrota
cieśnina jak bez dna



MARYLIN

olśniła mnie twoja 
sylwetka na plakacie
 
namoknięte deszczem
papierowe ciało
kołysze wiązania gdy dotykamy się
ten pierwszy raz 
lepkością naszych materii
 
a chciałem być tylko 
zwykłą cegłą w murze 
w uścisku innych cegieł 


JEDENASTY

człowiek listopadowy wyprzedza świt
gotowy na posiłek trąca krzesła
przy pustym stole obojętnie
patrzy na zegar
 
chce światu nadać tempo swoich kroków
póki ten nieporuszony klaksonami samochodów
wśród których wyścig z czasem pomiesza się
z żalem do jednostajności
 
powszednio już było wczoraj i rok temu
ćwierć wieku wstecz
 
jeśli nie on to kto przeprowadzi
światło dnia na drugą stronę
jesieni